Śnieg. Ekipa. Plan. Mapa. Wszystko gotowe, więc wyruszamy w niedaleką przeszłość i zapraszamy was do wspólnej wędrówki.
W pewną styczniową niedzielę postanowiliśmy z rodziną gdzieś się przejść. Gdzie? Padały różne pomysły, ale szybko wyklarował się jeden interesujący wszystkich. Ponieważ zimą raczej nie chodzimy po górach (a musimy to zmienić!) zapowiadało się na wspaniałą wyprawę. Nie planowaliśmy co prawda wypadu na Nanga Parbat, Mount Blanc, czy nasze rodzinne Rysy, ale... do podbabiogórskiego schroniska na Markowych Szczawinach. Ktoś może powie "nuda", ale w śniegu, dobrym humorze i przede wszystkim w górach zawsze jest cudownie!
Mieliśmy wyjechać na Krowiarki i stamtąd iść bajecznie łatwym niebieskim szlakiem, który biegnie niemal równolegle do poziomic. Dojechaliśmy pod Mosorny Groń i potwierdziły się nasze obawy, że na drodze będzie za dużo śniegu, by wyjeżdżać naszym samochodem serpentynami na Przełęcz Lipnicką (czyt. Krowiarki). Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pojedziemy do Zawoi Markowe i stamtąd wyruszymy. Jednakże w pewnym momencie skręciliśmy nie tam, gdzie trzeba. Ale nie ma tego złego... Czy ja się nie powtarzam?
W każdym razie urzekł nas sypiący tam śnieg, wąska biała droga i ciasno przylegające do niej domy. A wszystko to w malowniczej dolinie. Naprawdę uroczy zakątek. Okazało się, że jesteśmy w Zawoi Czatoży. Dojechaliśmy do końca drogi, skąd na Markowe Szczawiny wiedzie szlak żółty. Idzie on jednak nieco naokoło, stąd też zawróciliśmy, by znaleźć szlak w kolorze nadziei. Teraz już trafiliśmy we właściwe miejsce i po posileniu się muffinkami wyruszyliśmy w drogę.
Trasa:
Zawoja Markowa - Markowe Szczawiny ↑ 2h 10' (↓ 1h 50') - wejście zimowe
Początkowo była to szeroka, wydeptana leśna droga nie wspinająca się zbytnio w górę. Trafiliśmy na polankę z turystyczną wiatą. Usiedliśmy tam na chwilę, wypiliśmy trochę herbaty, pogadaliśmy o tym, o tamtym i w drogę. Teraz już można poczuć, że jesteśmy
w górach.
w górach.
Ścieżka już nie była tą szeroką drogą i ciągle przypominała nam, że schronisko, do którego zmierzamy, znajduje się wyżej. W śniegu nie idzie się tak łatwo jak po ziemi - buty przy każdym kroku lekko ujeżdżają, ale tym bardziej ochoczo parliśmy naprzód.
W końcu im więcej wysiłku się włoży, tym lepiej smakuje nagroda. Niedaleko schroniska znajduje się polana, która przywitała nas widokiem swojej śnieżnej niby puchowej kołderki. Kiedy zobaczyliśmy między drzewami nasz cel, nogi same już nas tam poniosły.
Polana Kolista |
Przed budynkiem zrobiliśmy kilka zdjęć upamiętniających nasze pierwsze zimowe wejście na Markowe Szczawiny (1180m n.p.m.). W schronisku panowała miła i ciepła atmosfera. Nie było tłumów, a przebywający tam turyści ochoczo wypijali gorącą herbatę, suszyli czapki i rękawiczki na grzejnikach, wesoło gawędzili, a niektórzy grali w Jengę. Obserwowałam ich i potwierdziła się moja teza, że w górach ludzie są inni. Śmiem twierdzić, że są wobec siebie bardziej ludzcy, życzliwi.
Schronisko PTTK na Markowych Szczawinach. Nazwa tego miejsca wywodzi się od nieznanego Marka z Zawoi oraz od rosnącego tutaj szczawiu alpejskiego. |
Wracając dostrzegliśmy w oddali między drzewami dwa duże zwierzęta. Mogły to być jelenie. Nie udało się ich jednak sfotografować... Trochę idąc, trochę zjeżdżając na butach dotarliśmy do punktu wyjścia.
Okazało się, że bardzo blisko znajduje się maleńki Skansen na Markowych Rówienkach. Były tam trzy drewniane domy, z których najstarszy liczy około 200 lat. Uwielbiamy takie miejsca, gdzie czas zdaje się nie wiedzieć, że gdzieś tam ludzie latają w kosmos, budują ogromne wieżowce, czy kontaktują się bez problemu z ludźmi na drugim końcu świata.
Po tej wspaniałej wycieczce wróciliśmy do domu nabrawszy sił do kolejnego tygodnia pracy i nauki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz