Tym oto wpisem i przedstawioną w nim wycieczką rozpoczynamy całkiem nową erę w naszym "górochodzeniu". Pojawiła się bowiem w naszym życiu i w sekundę skradła nasze serca pewna mała osóbka imieniem Marysia. Przez jakiś czas do turystyki pieszej będzie ona wykorzystywała nasze nogi i koła wózka, ale kiedyś może sama będzie stąpać po naszych śladach pozostawionych na przeróżnych górskich szlakach.
Pogodzie w ostatnich dniach doprawionej przez szalejący orkan Grzegorz, wiele brakuje do tego, by odsłaniała przed nami złote oblicze jesieni. Jednak jeszcze niedawno złota polska jesień gościła u nas z roześmianą twarzą i małym prezentem w postaci kilkudniowego październikowego lata. W jednym z tych dni (16 X) wybraliśmy się we trójkę do Lanckorony. Miasteczko to generuje w nas masę pozytywnych uczuć i osobistych wspomnień. Trzeba tutaj jednak nadmienić iż owo miasteczko wcale miastem nie jest (od 1934 roku) podobnie jak Jaśliska, o których pisaliśmy niedawno.
Jakoś przed południem zapakowaliśmy się do auta. Tym razem zamiast plecaków wzięliśmy torbę samych najpotrzebniejszych rzeczy (zgadnijcie czyich?), które w zasadzie nam się nie przydały. Nasz aniołek postanowił bowiem całą wycieczkę przespać. Samochód zostawiliśmy na przykościelnym parkingu i udaliśmy się drogą w górę w stronę ruin zamku. Zaraz powyżej kościoła weszliśmy na urokliwą alejkę wyściełaną płomiennym dywanem z jesieni szeleszczącym pod stopami i kołami. Nie obeszło się więc bez aparatu fotograficznego.
Jeszcze trochę drogi pod górę i dotarliśmy pod ruiny zamku. Został on wybudowany w średniowieczu przez tego, który to "zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną". Tamtędy bowiem przebiegała granica między ziemią krakowską należącą do Królestwa Polskiego a Księstwem Oświęcimskim, której to granicy miał strzec. Różne były jego dzieje. Niestety w XIX wieku został wysadzony w powietrze, a później jeszcze rozebrany. Mamy szczęście, że zachowały się chociaż fragmenty wież i muru tarczowego, które po dziś dzień możemy oglądać. Stojący niegdyś bowiem po drugiej stronie wspomnianej granicy (w Księstwie Oświęcimskim) zamek w niedalekim Barwałdzie został zrównany z ziemią i obecnie na jego miejscu można jedynie stwierdzić, że coś tam kiedyś było.
Wróćmy jednak do lanckorońskich ruin. Z Marysią nie wchodziliśmy na same ruiny, tylko z dołu rozkoszowaliśmy się ciepłem promieni słonecznych podkreślających piękno i ciszę tego miejsca. Ponieważ był to poniedziałek, spotkaliśmy tam jedynie ze trzy osoby. Taki spokój to my lubimy! Pocykaliśmy zdjęcia i ruszyliśmy leśną ścieżką.
Doszliśmy do miejsca z ławkami i stołem, z którego gdzieś pomiędzy drzewami mogliśmy oglądać z góry okolicę (nie napisaliśmy, że Lanckorona usytuowana jest na Lanckorońskiej Górze, więc to też jakby "górska" wycieczka). Zgadnijcie, co robiła Marysia? Słodko sobie spała...
Spacerkiem wróciliśmy do miasteczka, tym razem schodząc inną drogą (zeszliśmy obok kawiarni Cafe Arka). Ryneczek położony na zboczu góry również ukazał nam swoje sielskie oblicze. Z jego górnej części można podziwiać Beskidy razem z ich Królową - Babią Górą, a także przy dobrej pogodzie (jaką my akurat mieliśmy) pojedyncze szczyty Tatr. Zabudowę rynku tworzą przede wszystkim zabytkowe drewniane domy połączone ze sobą.
Spacerkiem wróciliśmy do miasteczka, tym razem schodząc inną drogą (zeszliśmy obok kawiarni Cafe Arka). Ryneczek położony na zboczu góry również ukazał nam swoje sielskie oblicze. Z jego górnej części można podziwiać Beskidy razem z ich Królową - Babią Górą, a także przy dobrej pogodzie (jaką my akurat mieliśmy) pojedyncze szczyty Tatr. Zabudowę rynku tworzą przede wszystkim zabytkowe drewniane domy połączone ze sobą.
Posiedzieliśmy trochę na ławce i postanowiliśmy wrócić do domu. Żeby jednak uatrakcyjnić podróż powrotną nie jechaliśmy tą samą co zwykle, najprostszą trasą. Zamiast jechać przez Kalwarię Zebrzydowską wybraliśmy drogę przez Budzów i do Zembrzyc. Stamtąd już prosto do Wadowic podziwiając po drodze nasze nowe jezioro. Na naszym blogu możecie zobaczyć, jak przed zalaniem wyglądało dno Jeziora Mucharskiego.
A co robiła w tym czasie nasza córeczka? Oczywiście spała, ale chwilę później się obudziła! Cała wycieczka trwała około 4h. To były cztery godziny pierwszego rodzinnego wypoczynku w tym gronie!
A co robiła w tym czasie nasza córeczka? Oczywiście spała, ale chwilę później się obudziła! Cała wycieczka trwała około 4h. To były cztery godziny pierwszego rodzinnego wypoczynku w tym gronie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz